Niezapomniany
dzień badaczy terenowych [Basia i Marta]
Za górami i za
pereborami, jechał autostop z etnologami.
Celem były
Dołhobrody, wieś przecudnej wręcz urody.
Słynie ona właśnie z
tego, że każda chata ma twórcę ludowego.
Pierwszym twórcą była
tkaczka, perebora wyszywaczka.
Dobrze tkała, ciężkiej
pracy się nie bała.
Dumna była z perebora
i do wyszywania skora.
Kiedy Basia z tkaczką
obcowała, Marta z Panią Anią rozmawiała.
Dużo mądrych słów
użyto, a ja lubię smaczne żyto.
…
I tu skończyło się natchnienie zmęczonych ciężką pracą etnologów. Warto
zaznaczyć, że dzień nie zapowiadał się pracowicie, gdyż zapewniony miałyśmy
tylko jeden wywiad – z dołhoborodzką tkaczką. Nie powiedziała ona jednak czegoś
szczególnie odkrywczego, większość informacji pokrywała się już z przez nas
posiadanymi. Kolejne wywiady okazały się być miłą niespodzianką od losu, gdyż
im dalej brnęłyśmy, tym były bardziej sympatyczne i pozytywnie zaskakujące.
Osoby które odwiedzałyśmy chętnie częstowały nas swoimi wyrobami kulinarnymi.
Trafiali się również tacy, którzy koniecznie chcieli nas ubierać w wiekowe
spódnice swoich przodków. Nie pomagało to, że byłyśmy nieśmiałe, ani to, że
spódnica nie chciała przecisnąć się przez uda (dziewczyny w przeszłości wcale
nie były takie krępe jakby się mogło zdawać). Po zmianie garderoby czekała nas
urocza sesja zdjęciowa w malwach, które podobno niegdyś rosły jedynie na
książęcych dworach. Same wywiady wniosły dużo istotnych informacji, jednak nie
na tyle ciekawych, by tu o nich pisać. Rozmowy przeplatane były zabawnymi
scenami, takimi jak: duszeniem kaczek przez psa, ale także nieco smutniejszymi,
gdy wiersze informatorki wzruszały do łez Basię, bo Marty podobno nic nie rusza.
Dołhobrody
zauroczyły nas swoją gościnnością. Wieczorem opuszczałyśmy wieś nie tylko z
pełnymi brzuchami, ale także z torbami wypchanymi po brzegi łupami z terenu.
Wśród darów, które otrzymałyśmy od naszych rozmówców znalazły się domowe
pomidory, tomiki poezji, pocztówki, skrawki pereborów (jednak istnieją!),
materiał z płótna konopnego, etui i kosmetyczka z pereborów. Dodatkowo
zostałyśmy uraczone konfiturą z czeremchy, dżemem z czarnych porzeczek, bułką
domowego wypieku, kompotem, herbatą, niezliczoną ilością ciastek oraz...
migdałową Finezją.
Wyprawy w teren to także
niepowtarzalna okazja dla nas – dzieci z miasta – do obcowania z wiejskimi
zwierzętami. Dzięki gościnności mieszkańców wsi głaskałyśmy konie, krowy, koty,
kilkudniowe kaczuszki oraz owce. Podziwiałyśmy dzieła ludowych artystów:
tkaczek, plecionkarza, hafciarki, poetki. Aż żal było nam wyjeżdżać ze wsi,
której mieszkańcy przyjęli nas z taką gościnnością.
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
Dołhobrody, moje Dołhobrody! :)
OdpowiedzUsuń