W poniedziałek
rano pożegnaliśmy piękną i spokojną Husinkę. „Wesołym autobusem” ruszyłyśmy do
Białej Podlaskiej by tam spotkać się i porozmawiać z współpracownikiem pani
Bożenny oraz przedstawicielami Biblioteki i Informacji Turystycznej. W międzyczasie kilka dziewczyn przeprowadzało ankiety z mieszkańcami miasta, którzy
często stwierdzali, że nie mają czasu i pośpiesznym krokiem się oddalali. My
jednak wytrwale z szerokim uśmiechem na twarzy „atakowaliśmy” kolejnych
przechodniów. Zdaniem mieszkańców jak i przyjezdnych park Radziwiłłów jest
charakterystycznym miejscem nie tylko w skali miejscowości, ale i całego powiatu
bielskiego. Potem pani Bożenna
zawiozła nas do Rossoszy. Tam podzieliłyśmy się na dwie
grupki, z których jedna została zawieziona przez pana Tomka do pana grającego na akordeonie i saksofonie oraz pani biorącej udział w teatrze
obrzędowym. Druga grupa udała się do niedalekiej Korzanówki. Tam poszliśmy do budynku
byłej szkoły, w którym mieszkańcy postanowili zrobić Izbę Regionalną.
Rozmawiałyśmy z dwiema tkaczkami, które podały nam wiele interesujących
informacji. Po południu wszystkie zebrałyśmy się w Rossoszy i czekałyśmy na
busa do Włodawy. Koniec końców okazało się, że cztery z nas muszą dotrzeć do celu
autostopem, gdyż rezerwacja miejsc w komunikacji publicznej nie funkcjonuje za
dobrze. Wieczorem cała grupa ku „wielkiej radości” ulokowała się w szkole.
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
Szlakiem kulinarnych doznań
etnologów [Agata]
Ostatni dzień w Husince nie był
końcem naszej podróży. Na pożegnanie jajecznica, wielkie drożdżówki z
marmoladą, serem albo jagodami, które skutecznie zapchały nasze brzuchy... na
bardzo krótko. Wyruszyłyśmy w ostatnią podróż z panią Bożenną do Białej
Podlaskiej. Zaparkowałyśmy naprzeciwko więzienia, przed urzędem gminy i stamtąd
część z nas poszła w świat poszukując informatorów do ankiet, część zaś robić
wywiady.
W trakcie naszych wędrówek po
mieście została odkryta niesamowita promocja. Należało zakupić pięć lodów,
dzięki którym Basia mogła zjeść za darmo loda z zieloną polewą (należy przy tym
zaznaczyć, że to nie były jedyne lody skonsumowane tego dnia). Tak etnolodzy
załatwiają swoje interesy. Lody jednak nie wystarczyły. Zakupione zostały
różnego rodzaju ciastka, ciasteczka i inne słodkości jak kolorowe cukierki z
czekoladą przypominające lentilki. Tak uzbrojone w prowiant pojechałyśmy do
Rossosza, gdzie "wyławiać" miałyśmy twórców ludowych.
Nie wiem jak reszta koleżanek, ale mi się poszczęściło i zostałam nakarmiona
przez informatorkę pyszną kapustą z pomidorami. Dla innych zaś obiadem były
lody lub bułki z maślanką, które prowokowały wspomnienia z dzieciństwa.
Koniec wywiadu oznaczał dwie
godziny na ławce przed tutejszym GOKiem. Co zrobić z tak dużą ilością czasu...
Siedzieć, poszukiwać Internetu, rozmawiać i zjadać kolejne „tony” słodkiego,
które zamieniają się albo w prześliczną tkankę tłuszczową, albo ułatwiają
przeprowadzać wywiady, dzięki dostarczonej energii. Na pewno dzięki niej
czterem dziewczynom, którym nie udało się dojechać do Włodawy w luksusowych
warunkach podlaskiego busa, przyjemniej podróżowało się stopem. Schronisko
młodzieżowe we Włodawie, do którego zmierzałyśmy okazało się być szkolną klasą
z tablicą do pisania oraz całkiem dużą kuchnią przyczyniającą się do integracji
i wspólnego jedzenia chińskich zupek na kolację oraz sałatki z kuskusu,
tuńczyka, kukurydzy i sosu pomidorowego z paczki.
Smacznego!
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
Pojechaliśmy do Warszawy. Ważne sprawy. Ważne spotkania. Czas wracać. Do odjazdu naszego busika zostały 4 godziny...Poszliśmy zwiedzać Zamek Królewski.Muzeum pustych (złoconych) ścian. Upadł mit - na obrazie Jana Matejki "Konstytucja 3. Maja" centralną postacią niesioną przez tłum wcale nie jest król Stanisław August Poniatowski.W podręcznikach do historii obraz jest źle skadrowany. Kurtyna wodna przed zamkiem, most na Pragę Północ, awantura w sklepie. Sprint do busa. Wracamy z Wisły nad Bug...
fot. Filip Wróblewski i Anna W. Brzezińaka
Jedzie sie do Rossosza, nie Rossoszy.
OdpowiedzUsuńAcz moja babcia, która w dzieciństwie mówiła po chachłacku, na prośbę o próbkę tego języka dała przykład, że jechało się "u Rossoszy" właśnie ;)