sobota, 6 lipca 2013

W cieniu słońca [Filip]



Idźcie z tą panią – zaordynowałem ostatniemu wolnemu zespołowi dziewczyn.
W Hrudzie mieliśmy do zrealizowania dość napięty i ambitny plan. Przeprowadzić w wiosce pięćdziesiąt ankiet na przekór mniemaniu mieszkańców, że oto mają do czynienia ze Świadkami Jehowy – niezmordowany klasyk ludowej, tak, tak! ludowej mentalité. Ponadto kilka umówionych wcześniej wywiadów z tkaczkami, sołtysem, pracownikami instytucji kultury. Trzeba było dopilnować, żeby studentki „nie nudziły się”, albo nie robiły „pustych przebiegów”. Centrum wypadowe: tutejsza Pracownia Tkacka urządzona w siedzibie miejscowego OSP. Poza tym duszno i nieprzyjemnie, jakby szło na deszcz, żar z nieba, oślepiająca pełnia słońca.
Prócz opieki nad dziewczynami przypadło mi w udziale prowadzenie obserwacji, wywiadów nieustrukturyzowanych z personelem ośrodka oraz sztukowanie wszystkiego ankietami. Pierwszą ankietę uskuteczniłem na chłopaku, którego quad zepsuł się akurat przed Pracownią. Karta i długopis w ręku. Ruszyłem w jego stronę niby niczego, jakbym szedł gdzie indziej, po czym niespodziewanie zmieniłem kierunek i zagadnąłem: „Cześć”. Trochę jak W samo południe. Krótka, treściwa, luźna rozmowa. Raptem kilka minut, nie więcej niż pięć, czy siedem. Coś tak niezobowiązującego jak kichnięcie. Ostatecznie, każdy z nas pójdzie w inną stronę. Za dzień, dwa, nie będziemy pamiętać swoich twarzy, po tygodniu – samego zdarzenia. Dla niego będzie to, co najwyżej, jakiś dziwny epizod; dla mnie, wrażenie tej konkretnie rozmowy przesłoni szereg innych, równie przygodnych i technicznych rozmów. Pamięć osoby rozmyje się, zatrze ją konieczność pamiętania niedających się spamiętać z osobna „indagacji”. Pozostanie po nich ślad na kształt mniemania złożonego z szeregu scalonych zewsząd wrażeń. Oto eklektyzm pamięci etnografa.
Schody przed Pracownią, spisuję obserwacje, staram się zmapować wątki jakie wyłoniły się z rozmów, znaleźć, choćby intuicyjnie, jakiś wspólny rys, coś co będzie tłumaczyło otaczającą rzeczywistość: kamuflowany konflikt, zawiść, sukces, potrzebę zmiany, niestrudzone dążenie do celu. Myślę i szukam tutejszego „wzoru kultury”. Niezmiennie mocne słońce przyjemnie grzeje w kark. Na rowerze spokojnie, wręcz leniwie, a nawet z pewną trudnością sunie starszy, krótko ścięty pan w brązowym wyraźnie znoszonym polo w żółte paski, jakby pszczoła z pasieki. Wyraźne rysy, pociągła twarz, dostojność, pot na skroni, wydatne kości policzkowe szczelnie obciągnięte zaczerwienioną skórą, chłopska opalenizna. Erupcja porów i żyłek. Grzecznie zaczepiam pana, jest między nami pewna familiarność, co znać po swobodzie języka. Słucham nie tylko o rękodziele, lecz również o młodości, członkostwie w OSP, samotnych wędrówkach na grzyby. W pewnym momencie mija nas żona rozmówcy – pani Marianna, jedna z tkaczek zrzeszonych w tutejszej Pracowni.
Rozmowa trwa jakichś dziesięć minut. Stoimy pośrodku drogi. Ankieta wypełniona, żegnamy się. Pan wsiada na rower. Chwieje się. Rzucam swoje rzeczy. Pomagam mu zachować równowagę, nie może ustać na nogach, słania się. Nie wiem co się dzieje. Coś mamrocze, trochę z sensem, trochę bez. Podbiega Agata, pomaga usadzić mężczyznę na ziemi. Pan słabnie coraz bardziej. Kładziemy go na ulicy, podtrzymuję głowę. Lekkie drgawki. Krzyczymy o pomoc. Ktoś podbiega, zimną wodą obmywamy twarz, czoło, głowę. Mężczyzna krztusi się, ma drgawki, białko w oczach. Patrzę czy porusza klatką piersiową, charczy, wzdyma wargi. Nie wiem, autentycznie nie wiem, czy już trzeba robić masaż serca, czy robić usta-usta. Ktoś dzwoni po karetkę, ogólna panika. Kobiety wybiegają z Pracowni, zbiegowisko. Po chwili zwraca się do mnie:
– To ja jeszcze z panem rozmawiam? Nie pojechałem?
Wyraźnie stracił przytomność, cały czas podtrzymuję mu głowę, jest dziwnie lekka, delikatna – jak główka niemowlaka. Odzyskał świadomość, każemy mu leżeć, później sadzamy. Żona w panice, zbiera się jej na płacz, mnie trochę też. Potem karetka, przedłużające się badanie. Niepokój. Nie jest źle. Studentki świetnie radzą sobie beze mnie, same się organizują, idą robić brakujące ankiety. Sytuacja pokazuje, że tak błaha czynność jaką jest ankieta prowadzona w różnych okolicznościach pogody, znośnych dla młodych, może okazać się – literalnie – zabójcza dla osób które włączamy w proces badawczy, nawet w tak naskórkowej formie. Nie wiem, co mógłbym napisać. Powiedzieć: „etnografia zabija”, to pretensjonalna bzdura. Jeśli się zastanowić, to tak dynamicznie zmieniająca sytuacja, z całą dobitnością uzmysławia złożoność odpowiedzialności badacza. Tyle, lub aż tyle.

A, i mieliśmy jeszcze pożar stodoły...

fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś
fot. Violka Kuś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz