Perebory
w pięciu smakach [Marta]
Jeśli można jakieś
słówko uznać za maksymalnie eksploatowane, odmieniane przez
wszystkie przypadki i podawane na sto sposobów, to bez wątpienia są
to perebory. „Czego na pewno nie znajdziesz w Hrudzie? -
Pereborów”, „perebory zostały rzucone”, „perebory pereborom
pereborami”, „perebory z wozu, koniom lżej”, „suszone
perebory”, „jak się tka, kochanie, jak się tka, powiedz mi,
kiedy ujrzę perebory” to tylko początek długiej listy
etnologicznych tworów poświęconych temu splotowi tkackiemu.
Perebory wdarły się do naszego życia, brutalnie zawłaszczyły
umysły i opanowały je na co najmniej dziesięć dni. Jadąc na
badania, pełni energii i ciekawi świata, pragnęliśmy dowiedzieć
się czegoś o lokalnych technikach tkackich. Ochoczo ruszyliśmy w
teren, by po połowie dnia zwątpić w ich istnienie. Od tego czasu,
niczym Sherlock Holmes podążamy bielskimi ścieżkami, by rozwiązać
zagadkę tajemniczych pereborów. Jaki będzie finał etnologicznego
śledztwa dowiemy się wszyscy w ostatnim odcinku.
Niedziela zapowiadała
się od początku relaksująco. Mieliśmy odpoczywając, zanurzać
się w lokalność. Miało być leniwie, wyszło jak zawsze. Zaczęło
się od obierania tony ziemniaków, marchewek i innych warzyw.
Poczuliśmy obozową atmosferę i ducha wspólnej pracy przygotowując
posiłek. Potem sesja zdjęciowa w dawnej szkole. Była klasa, byli
uczniowie, była pani nauczycielka z dyscypliną, która z
nieukrywaną satysfakcją ukarała niegrzecznego Filipa. Przyszedł
pan dziedzic, przekazał książki, przywiesił tabliczkę na szkole
i zrobił sobie z nami wspólne zdjęcie. Zeszyty, które posłużyły
za rekwizyty pochodziły z lat 50. Czytaliśmy dyktanda i kaligrafię,
pisane rękami uczniów tutejszej szkoły. Największe wrażenie
zrobił na mnie tekst o elektryczności: „Nasza wioska ma dziś
święto, bo dostała elektryczność. Nie możemy się doczekać
kiedy podłączą nam radio...”.
… A potem ruszyliśmy
w teren. Każdy wyjazd w teren naszym wesołym autobusem jest
przygodą, a to za sprawą kierowcy. Przemierzamy wiejskie, polne
ścieżyny. Wesoły autobus rusza w znane i nieznane.
Kolejny przystanek – Włodawa. Nowy teren, nowe przygody. Czy uda
nam się wytropić perebory? Zobaczymy.
Szkółka niedzielna [Włóczka]
Święcimy dzień święty. Święcimy nie działaniem. Przynajmniej
z samego rana. Wprawdzie lokalne pracusie już od ósmej stukają w komputerki i
spisują notatki, ale my – etnolodzy z krwi i kości wylegujemy się do oporu i
nieśpiesznie wychodzimy na ganek napić się kawy.
Przynajmniej ja, Włóczka, właśnie tak uczyniłam.
Niespiesznie tkały się między nami rozmowy i niespiesznie
krążyły muchy dookoła stołu, gdy zarządzono zbiórkę do sesji zdjęciowej w
starej szkole naprzeciw domu.
Tym razem modelki selekcjonowane były drogą castingu. Jakież
było nasze zdumienie (nas - Lublinianek)
na wieść o tym, że kształty mamy zbyt obfite aby móc odegrać wiarygodnie role
młodziutkich uczennic. Z wielkim smutkiem rozłożyłyśmy się na łące wystawiając
twarze ku słońcu. Chwilę potem smarkając w rękawy udałyśmy się na spacer w
towarzystwie tutejszego psa Cymesa, który także smutno machał ogonkiem.
W międzyczasie grupa trzymająca władzę zaopatrzyła nas w
kilogramy kapusty, mięsa oraz bramborów* i niebawem zajadaliśmy przepyszny
obiad uwarzony przez gospodarza w kociołku nad ogniskiem. Niespiesznie nadeszła
godzina szesnasta i trzeba było wyjechać znów w teren.
Czy coś w tym zaskakującego, że i teren odmówił działania w
dzień święty? Cel naszej podróży, czyli kolejny warsztat tkacki zamknięty był
na cztery spusty a i klucz do niego okazał się nieosiągalny. Za to osiągalna
była w pobliżu pani tkaczka i dziewczęta z miejsca zrobiły z nią wywiad.
Poszukując kolejnych informatorów, udaliśmy się naszym
wesołym autobusem na ludowy (ponoć) festyn w Kobylnicy nieopodal Terespola. Wielka impreza
z milionem atrakcji nie rozproszyła naszej dzielnej grupy badawczej i
trzaskałyśmy wywiady z każdą chętną twórczynią ludową.
Niedługo potem pojechałyśmy dalej, do Woskrzenic. Tam także
niewiele miałyśmy do roboty (potencjalni rozmówcy odmawiali nabożeństwo pod
krzyżem na rozstajnych drogach), zostawiłyśmy dwie dziewczyny u lokalnej
tkaczki i pognałyśmy z powrotem na Husinkę.
Niedzielny wieczór nie bardziej niż dzień kołysał nas
leniwie w swych świętych ramionach. Utkaliśmy parę rozmów, wymyśliliśmy tysiąc
piosenek i kilkaset przysłów o pereborach, pośmialiśmy się co niemiara i
obejrzeliśmy dwa filmy. Oczywiście o pereborach. Wszak perebor pereborowi
nierówny...
*z czeskiego – kartofle
fot. Anna W. Brzezińska
fot. Anna W. Brzezińska
fot. Aleksandra Paprot
fot. Aleksandra Paprot
fot.Bożenna Pawlina-Maksymiuk
fot. Aleksandra Paprot
fot. Aleksandra Paprot
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz