poniedziałek, 8 lipca 2013

Perebory w pięciu smakach [Marta]

Jeśli można jakieś słówko uznać za maksymalnie eksploatowane, odmieniane przez wszystkie przypadki i podawane na sto sposobów, to bez wątpienia są to perebory. „Czego na pewno nie znajdziesz w Hrudzie? - Pereborów”, „perebory zostały rzucone”, „perebory pereborom pereborami”, „perebory z wozu, koniom lżej”, „suszone perebory”, „jak się tka, kochanie, jak się tka, powiedz mi, kiedy ujrzę perebory” to tylko początek długiej listy etnologicznych tworów poświęconych temu splotowi tkackiemu. Perebory wdarły się do naszego życia, brutalnie zawłaszczyły umysły i opanowały je na co najmniej dziesięć dni. Jadąc na badania, pełni energii i ciekawi świata, pragnęliśmy dowiedzieć się czegoś o lokalnych technikach tkackich. Ochoczo ruszyliśmy w teren, by po połowie dnia zwątpić w ich istnienie. Od tego czasu, niczym Sherlock Holmes podążamy bielskimi ścieżkami, by rozwiązać zagadkę tajemniczych pereborów. Jaki będzie finał etnologicznego śledztwa dowiemy się wszyscy w ostatnim odcinku.
Niedziela zapowiadała się od początku relaksująco. Mieliśmy odpoczywając, zanurzać się w lokalność. Miało być leniwie, wyszło jak zawsze. Zaczęło się od obierania tony ziemniaków, marchewek i innych warzyw. Poczuliśmy obozową atmosferę i ducha wspólnej pracy przygotowując posiłek. Potem sesja zdjęciowa w dawnej szkole. Była klasa, byli uczniowie, była pani nauczycielka z dyscypliną, która z nieukrywaną satysfakcją ukarała niegrzecznego Filipa. Przyszedł pan dziedzic, przekazał książki, przywiesił tabliczkę na szkole i zrobił sobie z nami wspólne zdjęcie. Zeszyty, które posłużyły za rekwizyty pochodziły z lat 50. Czytaliśmy dyktanda i kaligrafię, pisane rękami uczniów tutejszej szkoły. Największe wrażenie zrobił na mnie tekst o elektryczności: „Nasza wioska ma dziś święto, bo dostała elektryczność. Nie możemy się doczekać kiedy podłączą nam radio...”.
… A potem ruszyliśmy w teren. Każdy wyjazd w teren naszym wesołym autobusem jest przygodą, a to za sprawą kierowcy. Przemierzamy wiejskie, polne ścieżyny. Wesoły autobus rusza w znane i nieznane. Kolejny przystanek – Włodawa. Nowy teren, nowe przygody. Czy uda nam się wytropić perebory? Zobaczymy. 


Szkółka niedzielna [Włóczka]

Święcimy dzień święty. Święcimy nie działaniem. Przynajmniej z samego rana. Wprawdzie lokalne pracusie już od ósmej stukają w komputerki i spisują notatki, ale my – etnolodzy z krwi i kości wylegujemy się do oporu i nieśpiesznie wychodzimy na ganek napić się kawy.
Przynajmniej ja, Włóczka, właśnie tak uczyniłam.
Niespiesznie tkały się między nami rozmowy i niespiesznie krążyły muchy dookoła stołu, gdy zarządzono zbiórkę do sesji zdjęciowej w starej szkole naprzeciw domu.    
Tym razem modelki selekcjonowane były drogą castingu. Jakież było nasze zdumienie (nas  - Lublinianek) na wieść o tym, że kształty mamy zbyt obfite aby móc odegrać wiarygodnie role młodziutkich uczennic. Z wielkim smutkiem rozłożyłyśmy się na łące wystawiając twarze ku słońcu. Chwilę potem smarkając w rękawy udałyśmy się na spacer w towarzystwie tutejszego psa Cymesa, który także smutno machał ogonkiem.
W międzyczasie grupa trzymająca władzę zaopatrzyła nas w kilogramy kapusty, mięsa oraz bramborów* i niebawem zajadaliśmy przepyszny obiad uwarzony przez gospodarza w kociołku nad ogniskiem. Niespiesznie nadeszła godzina szesnasta i trzeba było wyjechać znów w teren.
Czy coś w tym zaskakującego, że i teren odmówił działania w dzień święty? Cel naszej podróży, czyli kolejny warsztat tkacki zamknięty był na cztery spusty a i klucz do niego okazał się nieosiągalny. Za to osiągalna była w pobliżu pani tkaczka i dziewczęta z miejsca zrobiły z nią wywiad.
Poszukując kolejnych informatorów, udaliśmy się naszym wesołym autobusem na ludowy (ponoć) festyn w Kobylnicy nieopodal Terespola. Wielka impreza z milionem atrakcji nie rozproszyła naszej dzielnej grupy badawczej i trzaskałyśmy wywiady z każdą chętną twórczynią ludową.
Niedługo potem pojechałyśmy dalej, do Woskrzenic. Tam także niewiele miałyśmy do roboty (potencjalni rozmówcy odmawiali nabożeństwo pod krzyżem na rozstajnych drogach), zostawiłyśmy dwie dziewczyny u lokalnej tkaczki i pognałyśmy z powrotem na Husinkę.
Niedzielny wieczór nie bardziej niż dzień kołysał nas leniwie w swych świętych ramionach. Utkaliśmy parę rozmów, wymyśliliśmy tysiąc piosenek i kilkaset przysłów o pereborach, pośmialiśmy się co niemiara i obejrzeliśmy dwa filmy. Oczywiście o pereborach. Wszak perebor pereborowi nierówny... 

*z czeskiego – kartofle
 fot. Anna W. Brzezińska
fot. Anna W. Brzezińska
fot. Aleksandra Paprot
fot. Aleksandra Paprot
fot.Bożenna Pawlina-Maksymiuk
fot. Aleksandra Paprot

fot. Aleksandra Paprot


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz